wtorek, 7 lipca 2015

Podnosimy się!

Witajcie. U nas trochę lepiej, bo sytuacja się w miarę ustabilizowała. Talerze dostaliśmy od naszej wspólnej koleżanki, która miała zalegające na strychu komplety. Każdy (duże, małe i głębokie) jest nie do pary, ale w ogóle nam to nie przeszkadza. Mamy dzięki jej uprzejmości  na czym jeść :) Prawie skończyliśmy czyścić mieszkanie, mąż cały dzień poświęcił na szorowanie piekarnika i po dzisiejszym wypieku muszę go pochwalić, bo umył go bardzo dokładnie. To, co pożyczyliśmy żeby mieć na jedzenie możemy oddać przez dwa miesiące, więc kamień spadł nam z serca. Żeby wszystko było w miarę uprzątnięte została nam jeszcze łazienka. Niby jest czysta, ale ja bym ją jeszcze wyszorowała we wszelkich możliwych zakamarkach. Na zdjęciu poniżej widać okropny kolor ścian w naszym mieszkaniu (właściciele machnęli wszystko dość mrocznym żółtym, łącznie z klatką schodową...) i brudne lustro.
Początkowo bardzo martwiliśmy się rachunkami za prąd, bo mamy go na kartę. Serio. Nad domofonem wisi sobie urządzenie, które pokazuje stan konta, czyli ile pieniędzy z zasilenia zostało do wykorzystania. Zasililiśmy za 20 euro i zobaczymy, na jaki czas nam to starczy. Mamy nadzieję, że jak najdłużej, bo w końcu mamy lato i nie włączamy przecież ogrzewania...
Internetu nie mamy. Korzystam ze stref free wifi i wtedy łączę się ze światem. Stoimy przed wyborem - podłączamy internet czy kupujemy komodę? Ja jestem za komodą, bo chciałabym już poprać i poprasować ciuszki dla dziecka, jest to dla mnie priorytet.

Mimo, że nie mamy prawie nic, bardzo dobrze nam się mieszka we dwójkę. Dopiero po ślubie zamieszkaliśmy wspólnie, na dodatek w pokoiku, gdzie z denerwującymi współlokatorami dzieliliśmy łazienkę i kuchnię, więc jest to nasze pierwsze mieszkanie z prawdziwego zdarzenia. Mąż stara się brać każdą nadgodzinę, zostawać też weekendami, więc paradoksalnie mało się widzimy. Bardzo podobała mi się niedziela, to był pierwszy od dawna dzień, który spędziliśmy razem. Nawet poszliśmy na bardzo długi spacer! Ostatnio dość często i gęsto łapię zadyszki, a tego dnia swobodnie oddychałam, świeże powietrze po deszczu ułatwiało sprawę :) Zwiedziliśmy kawał miasta, jest tu parę uroczych miejsc, w które będę zaglądać na spacerach z Kornelią.
Mąż jest zachwycony brzuszkiem i poruszającą się w nim istotką, ja natomiast mam mieszane uczucia. Jestem tak ogromna, że nie mogę na siebie patrzeć, czuję się niezgrabnie i ciężko. Waga mnie przeraża, aż się boję na nią wchodzić. Wiem jednak, że każdy tydzień przybliża mnie do końca bycia ciężarówką, że opłaci się tak "kulać", bo w moich ramionach będzie najsłodsze dzieciątko na świecie. Oswajam też się z porodem. Będzie boleć, to poproszę o znieczulenie, będzie coś nie tak (obawiam się jakoś tak może absurdalnie, że Karmelek nie zdąży się obrócić główką w dół) to zrobią CC i po strachu :) Jestem kobietą, a nam nic nie jest straszne!

Za dwa dni mam wizytę u GP, zgłoszę jej moje obawy co do rozwarcia - moja mama miała przedwczesne od piątego miesiąca, a ja mogę mieć a nawet nie wiedzieć... Może da mi skierowanie na badanie ginekologiczne. Spytam się też o jakieś dowcipne probiotyki, coraz bliżej Wielki Dzień, więc nie chciałabym złapać jakieś infekcji.

Co do wyprawki, to szpitalna torba dla dziecka jest już gotowa, moja "się tworzy" czekając na fundusze, mamy kocyki, kołyskę Mojżesza, zaklepane łóżeczko, wanienkę i kosz na pieluchy.  Nawet opuszczono nam z ceny, ze stu na siedemdziesiąt.
Co do zakupów, to po komodzie zamówimy chustę. Nie stać nas na wózek, a raczej nie stać nas na taki, o jakim marzyłam. Zobaczymy, może chusta wystarczy, a później kupimy spacerówkę.


Wraz z Karmelkiem pozdrawiamy Was ciepło!
Dziękuję za wszystkie słowa otuchy pod poprzednim postem, bardzo dużo mi dały...
Będzie dobrze :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Kornelcia

Suwaczek z babyboom.pl